Jadąc samochodem drogą czy to lokalną, czy to ekspresową w naszym kraju nierzadko mamy okazję do podziwiania coraz to nowszych i wyszukanych reklam.

Język reklam i wpływ na przeciętnego Kowalskiego

Podziwiać możemy atrakcyjne kobiety na ogromnych bilbordach, które zdają się do nas same przemawiać, niemniej dostojnych mężczyzn jakby przeniesionych z pokazów mody, czy ekskluzywne samochody na które przeciętny Kowalski musiałby pracować do ostatnich swoich dni nie jedząc i nie pijąc, a i tak nie miałby pewności czy mu na opony tych oszczędności wystarczy. Nie jest tajemnicą, że większość z tych reklam opatrzonych jest napisami w nieznanym to dla Kowalskiego języku.

Nic w tym dziwnego, bo Kowalski musiałby znać kilkanaście tych języków, gdyż co reklama to i język inny. Korzyść chociaż z tego taka, że choć krajobraz przez reklamy przysłonięty, to z nowym słownictwem zza kierownicy samochodu Kowalski się opatrzy. Opatrzyć się musi. Bo po wyjściu z auta czeka na niego jeszcze więcej językowych zagwozdek, z którymi chcąc nie chcąc zmierzyć się trzeba. Strach w oczach Kowalskiego pojawia się więc już z chwilą, gdy podczas rodzinnych wakacji żona jego kawy napić się zapragnie, a jakby było mało jeszcze o zakup tej kawy na stacji benzynowej Kowalskiego poprosi. Po 15 kilometrze zza ogromnych bilbordów nieustannie cieszących oczy rodziny wyłania się szereg dystrybutorów, obok nich budynek, na budynku napis w języku bliżej nie znanym z nazwą miejsca, przy którym Kowalski za chwilę zaparkuje. Owe dystrybutory i kolorowe reklamy różnego rodzaju napojów są bezcenną wskazówką, że dotarł wraz z rodziną do miejsca gdzie za chwilę oprócz napełnienia baku samochodu, będzie miał okazję zakupić żonie upragnioną kawę. Zaparkował, zatankował, wszedł do budynku, zapytał o kawę, wskazano mu menu, zerknął, zbladł. Ujrzał oto bowiem niewiele mu mówiące wyrazy o dziwnej konstrukcji liter: Cafe Frappe, Flat White, Mocha, Late Macchiato, Cappuccino, Lungo, Americano, Ristretto, Espresso. Sytuacja komfortowa nie jest, ale męska duma wzywa Kowalskiego do podjęcia decyzji.

Najbliższa językowo, gdyż przywodząca na myśl pospolitego owada wydała mu się Mocha. Tak więc palcem wskazał, kawę otrzymał, zapłacił i wyszedł. Kowalski przeliczył, że napój ten kosztował go tyle ile kilogram jego ulubionej kawy, którą codziennie rano o 4. 50 wypija przed pracą w domu. Kowalski jednak wie, że szczęśliwa żona to szczęśliwy Kowalski. Tym razem jednak współmałżonki uszczęśliwić się nie udało, gdyż nie pała ona sympatią ani do pospolitych owadów, ani do rodzaju kawy, którą od męża dostała. Dalsza część wakacji również sielanką nie jest. Hotel opatrzony napisem „Bed and Breakfast”, przy wyciągu narciarskim Kowalski nie wie, czy „Skipass” mu potrzebny, a o „Wellness and Spa” to już nawet strach myśleć.

Kowalski jednak jest mężczyzną, który potrafi nawet w najgorszych sytuacjach znaleźć jakiś pozytyw. Granicy kraju w życiu swym nie przekroczył, a czuje się jakby świat wzdłuż i wszerz zjechał.